Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 222.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Po tem ogromnem wyczerpaniu nerwowem dni ostatnich, czuł ulgę i z rozkoszą dał się porywać tej strasznej masie siły nagromadzonej dookoła.
Wyczerpanie ustępowało, a natomiast czuł się coraz bardziej spokojnym i zrównoważonym wśród tego piekła fabryki, jakby wchłaniał w siebie te niezliczone prądy energii ludzi i maszyn, co biły w niego ze wszystkich stron.
Obszedł wszystkie sale i powrócił do „kuchni”.
Murray w małym gabinecie, rozdzielonym od „kuchni” oszklonem przeforsztowaniem, robił jakieś próby na małej maszynie drukarskiej. Próba się nie udawała, bo farba rozlewała się na materyale i zalewała deseń. Anglik był wściekły, uśmiechał się słodko, ale twarz miał szarą ze wzburzenia i wyszczerzał niby buldog długie żółte zęby. Wycierał ręce o fartuch, jakim był opasany i klął coraz ciszej.
— Od południa się morduję nie mogę wydobyć barwnika!
Borowiecki zajął się pracą energicznie, ale mu przerwał Trawiński, który był tak zakłopotany, że się zapomniał przywitać, prosząc zaraz od proga u chwilę odosobnionej rozmowy.
— Chodźmy do magazynu walców, tam niema nikogo.
I poprowadził go, idąc przodem.
Trawiński szedł jak nieprzytomny. Niebieskiemi oczami błądził po fabryce, nic nie widząc; wychudła, piękna twarz napiętnowana była troską i jakby zastygłą w wyrazie goryczy, jaka wyzierała mu z wpadniętych oczów i z kąta ust, nie przykrytych małemi blond