Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 232.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.
IX.

Trawiński wyszedł zgnębiony.
Idąc do Borowieckiego, był prawie pewnym dobrego rezultatu prośby, bo jak każdy człowiek w położeniu bez wyjścia, pragnienia brał za rzeczywistość, za fakt, który powinien był się stać.
Siadł w dorożkę i kazał jechać prosto na Piotrkowską. Nie mógł nic myśleć, czuł się rozbitym i niezdolnym już do żadnej akcyi, do żadnego ruchu. Poddawał się z biernością wyczerpania tej ostrej, przenikliwej fali goryczy, jaka mu zalewała serce. Patrzał na miasto brudne, zadeszczone, na trotuary błotniste, zapchane ludźmi, na niezliczone kominy co niby topole wznosiły się nad płaszczyznami dachów i ginęły w zapadającym zmroku, znacząc tylko swoje istnienie kłębami białych dymów, tłukących się po dachach, na setki wozów z węglem, które olbrzymim łańcuchem ciągnęły do fabryk, na platformy wyładowane towarami na dorożki i powozy z pośpiechem mijając się w różnych kierunkach, na te niezliczone kantory i składy zapchane towarami, ludźmi, na ten szalony ruch, jaki był na ulicach, na to wysilone życie, wrzące dookoła.
Patrzył z rozpaczą prawie, bo czuł swoją niemoc,