Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 234.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

z kilku znajomymi i znowu szedł zapatrzony w fabryki, w okna oświetlone, po za któremi migotały sylwetki maszyn i ludzi; ogłuszał się powoli wrzawą i obojętniał.
Nie zważał na deszcz, mrzący bezustannie, zapomniał nawet otworzyć parasola. Nie widział nic, prócz kantorów pełnych ludzi i towarów i fabryk pracujących z pośpiechem.
— Dobry wieczór, panie Trawiński!
— Dobry wieczór, panie Halpern!
Uścisnął wyciągniętą dłoń wysokiego, dość zaniedbanie ubranego Halperna.
— Pan wyszedł spacerować po mieście?
— Tak, trochę chciałem się przejść.
— Łódź o zmroku bardzo ładna. Ja codzień wychodzę z kantoru, aby się przejść i aby się przypatrzyć miastu.
— Pan jesteś amator, panie Halpern.
— Co pan chcesz, jak się pięćdziesiąt sześć lat przeżyje w mieście, jak się widzi go ciągle, jak się zna wszystkich, to można zostać amatorem.
— Co słychać w mieście nowego?
— Co słychać? Słychać źle, zrobił się ładny deszcz z protestowanych weksli, można je będzie kupować na funty. Ale mnie to wcale nic nie szkodzi.
— Jakto?
— Gałganów dyabli wezmą, a Łódź i tak zostanie. Panie Trawiński, ja już w Łodzi widziałem gorsze czasy. A że po złych nastają lepsze to i teraz tak będzie, po co to z tego robić gwałt. Dla mądrych jest zawsze dobry czas.