Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 236.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

obleczonym w długie zaszargane palto, które wisiało na nim jak na kiju.
— Ja tu znam każdy dom, każdą firmę — zaczął mówić gorąco. — Pamiętam Łódź jak miała dwadzieścia tysięcy, a dzisiaj ma trzysta! A ja się doczekam jak ona będzie mieć pół miliona, ja nie umrę prędzej! Ja to muszę widzieć na własne oczy, muszę się ucieszyć.
— Jeżeli ją przedtem licho nie weźmie — szepnął nienawistnie.
— Ha, ha, ha, panie Trawiński, pan nie mów takich śmiesznych rzeczy! Łódź jest, Łódź będzie! Pan jej nie znasz! Dwieście trzydzieści milionów rubli — wołał z entuzyazmem, przystając aż na chodniku. — To jest ładny grosz. Pan mi pokaż takie drugie miasto!
— Niema się znowu czem chwalić, a zresztą masz pan racyę, że takiego złodziejskiego miasta niema drugiego w Europie — mówił ze złością.
— Złodziejskie czy nie złodziejskie, to dla mnie jest papier. Mnie chodzi o co innego, ja chcę, żeby stawiali domy, żeby budowali fabryki, robili ulice, urządzali komunikacye, przeprowadzali drogi! Ja chcę żeby moja Łódź rosła, żeby miała pałace wspaniałe, ogrody piękne, żeby był wielki ruch, wielki handel i wielki pieniądz.
— Na początek już są wielkie szwindle i wielka tandeta.
— To nie żaden feler, bo z tego urośnie wielka Łódź.
— Tymczasem niech ją piorun spali. Dobranoc panie Dawidzie.