Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 243.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Najdalej za godzinę. Pójdę naprzeciwko, do Bauma.
— Czekam na ciebie z herbatą.
— Dobrze.
Pocałował ją i szedł, ale już przy progu się zatrzymał i szepnął:
— Nina, pocałuj mnie i życz mi szczęścia.
Pocałowała go serdecznie i oczami pytała, nie rozumiejąc tego, co powiedział.
— Przy herbacie ci powiem.
Odprowadziła go aż do przedpokoju i patrzyła jeszcze za nim oszklonemi drzwiami aż jej zniknął w nocy i w oddaleniu.
Powróciła do buduarku, oglądała mozajkę.
Drzwi wchodowe zadźwięczały silnie.
— Zapomniałem ci powiedzieć, że ten mój dawny kolega uniwersytecki, którego w przeszłym roku poznałaś w Szwajcaryi, Grosman, spalił się dzisiaj.
— Jakto?
— Ano, spaliła mu się fabryka zupełnie, nic nie uratowano.
— Biedny człowiek! — zawołała ze współczuciem.
— Niema go co żałować, bo ten pożar go właśnie postawi na nogi.
— Nic nie rozumiem.
— Stał źle w interesach, był zachwiany, jak się u nas mówi, więc żeby się poprawić, urządził pożar fabryki i składów, które były wysoko zaasekurowane w kilku Towarzystwach. Odbierze asekuracyę, która mu w czwórnasób pokryje straty i będzie kpił sobie ze wszystkiego.