Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 282.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie odprowadzisz nas?
— Nie chciałem wam przeszkadzać.
— Chodź na herbatę, w domu musi już czekać Bernard.
Poszedł w milczeniu, nie odzywał się, bo nie chciało mu się mówić nawet.
— Co tobie, Wysocki?
— Nic, prócz zwykłego zdenerwowania i jakiejś ostrej apatyi.
— Spotkało cię co złego?
— Nie, ale oczekuję na złą wieść, a nigdy mnie jeszcze przeczucie nie zawiodło.
— Mnie tak samo, ale wstydziłam się przyznawać — szepnęła Mela.
— A przytem byłem u nędzarzy dzisiaj, nałykałem się tyle widoków niedoli ludzkiej, że się upiłem.
Wstrząsnął się nerwowo.
— Jesteś chory na litość, jak mówi o tobie Bernard.
— Bernard! — zawołał mocniej — on ma stałe delirium tremens opluwania wszystkiego, on jest jak ślepy, który chce wmawiać we wszystkich, że nic niema, ponieważ sam nie widzi.
— Co to za nędzarze? możeby im pomódz? — zapytała Mela.
Opowiedział im położenie Jaskólskich i kilku innych rodzin robotniczych.
Słuchała ze współczuciem, notując w pamięci adresy.
— Dlaczego ludzie muszą się tak męczyć? za co? — szepnęła.
— Teraz ja się spytam, co tobie Mela? Masz łzy w głosie?