Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 283.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie pytaj, nie chciej wiedzieć nawet.
Pochyliła głowę na piersi.
Nie pytał się, popatrzył się na jej twarz i zapadł znowu w zadumę.
Patrzył w puste, umilkłe ulice, upunktowane szeregami latarń, na szeregi domów podobnych do skamieniałych głów potworów, leżących obok siebie, które zdawały drgać szybami okien w świetle żółtawem ulicy, jakby przez ciężki i niespokojny sen.
— Co jej jest? — myślał, ogarniając rozpalonem spojrzeniem jej głową i czuł, że ten jej smutek zaczyna go boleć i nękać.
— Nie bardzo musiałyście się bawić w teatrze?
— Przeciwnie! Ale straszna jest potęga miłości! — mówiła Róża, jakby wypowiadając dalszy ciąg myśli. — Jak ta Safo cierpiała! Wszystkie jej krzyki, błagania, wszystkie jej boleści pamiętam, mam je w sobie jeszcze. Przeraziła mnie taka miłość, nie rozumiem jej, wątpię nawet, czy można tak bardzo czuć, tak zupełnie oddać się miłości, tak przepaść w niej.
— Można... można... — szeptała cicho Mela, podnosząc oczy.
— Przejdź na moją stronę, Wysocki! Daj mi rękę.
I gdy to zrobił, wzięła jego chudą rękę i przyłożyła do czoła i twarzy rozpalonej.
— Czujesz, jak jestem zgorączkowana?
— Strasznie. Po cóż chodzić na takie denerwujące sztuki?
— Więc cóż ja w końcu robić będę! — wykrzyknęła boleśnie i rozszerzonemi oczami zawisła na jego twarzy. — Ty mi nie dasz rady żadnej na nudę, a mnie się już znudziły wszystkie fiksy, nudzą mnie przejażdżki