Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 295.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Obudziła się dość późno i z wielkim bólem głowy.
Rodzina cała była zebrana przy drugiem śniadaniu, gdy weszła do jadalnego.
Nakarmiła najpierw babkę i nie zwracając uwagi na podniesiony głos Zygmunta, który coś wykrzykiwał, siadła do stołu.
Grünspan, jak zwykle, chodził po pokoju ze spodkiem pełnym herbaty, który podnosił do ust obu rękami; był wystrojony w aksamitny wiśniowy szlafrok, haftowany złotem na kołnierzu i rękawach, wyszywana również aksamitna czapeczka tkwiła mu na czubku głowy, twarz miał bardzo rozjaśnioną, herbatę chlipał głośno i w przerwach prędko odpowiadał Zygmuntowi, który się śpieszył z jedzeniem, bo odjeżdżał do Warszawy.
Stara ciotka, prowadząca gospodarstwo domowe, pakowała mu walizkę.
— Zygmunt, ja ci kładę czystą bieiizne, ty potrzebujesz czystą bielizne?
— Dobrze. Mówię ojcu — rzekł Zygmunt — że niema co czekać, niech Grosmann zaraz wyjedzie, on jest chory na prawdę. Ojciec się z Reginą zajmie interesami.
— Co jest Albertowi? — zapytała Mela, która od pożaru fabryki straciła doń dawną życzliwość.
— Ma feler w sercu, on się bardzo zmartwił tym ogniem.
— To był duży fajer, ja się sam bałem — wyciągnął spodek, aby Mela nalała mu herbaty i dopiero zobaczył jej podkrążone oczy i szarą, jakby obrzękłą twarz.
— Coś taka blada dzisiaj, możeś chora? Nasz do-