Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 297.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech ciotka włoży! — zawołał prędko i sam zaczął pomagać jej w pakowaniu i wkrótce pożegnawszy się z ojcem już od drzwi zawołał:
— Mela, przyjadę dopiero na twoje wesele. — Uśmiechnął się złośliwie i wyszedł.
Grünspan bez ceromonii zaczął się przy pomocy Franciszka ubierać, bo chociaż miał swój pokój wspaniale urządzony, ale nie mógł się do niego przyzwyczaić, wolał zawsze pokój brudniejszy i chociażby tłok niźli samotność. Mela milczała, a ciotka, żółta, chuda, zgarbiona żydówka w rudej peruce, rozdzielonej na środku głowy białym sznurkiem, z twarzą zapadłą i jakby zakurzoną, o ciężkich, bezwładnie opadających powiekach, z pod których tliły się zaropiałe oczy, chodziła po pokoju ustawiając w kredensie szklanki i talerze od śniadania, które zaraz myła w wielkiej miednicy.
— Niech to sobie Franciszek wezmie dla dzieci! — mruczała, zgarniając z talerzy na ceratę kawałki chleba i ogryzione kości.
— Dla psów jedzenie takie a nie dla moich dzieci! — odpowiedział hardo nie krępując się zupełnie.
— Ty głupi cham jesteś, jeszcze można z tego ugotować zupę.
— A niech pani da kucharce, to ugotuje.
— Cicho, nie piskuj Franek! Daj mi wody do umycia.
I już prawie ubrany zaczął się myć, z wielką delikatnością oblewając swoje oblicze wodą, ale natomiast parskając bardzo donośnie.
— Co ty masz Melu przeciwko Leopoldowi Landau?
— Nic, bo go nie znam zupełnie, przecież widziałam go po raz pierwszy.