Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 299.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

mruknął nie zrażony jej odmową, ani wyjściem, dopił zimną herbatę i wyszedł na miasto.
Przez kilka dni nie było zupełnie mowy o małżeństwie. Landau wyjechał, a Mela całe prawie dnie przesiadywała u Róży, aby jak najrzadziej widywać się z ojcem, który spotkawszy ją wypadkowo, uśmiechał się pobłażliwie, głaskał po twarzy i pytał.
— Mela nie chcesz jeszcze Leopolda Landau?
Zwykle nie odpowiadała, ale była zrozpaczona i zdenerwowana tym stanem. Nie wiedziała co robić, na czem się to wszystko skończy. Zaczęło ją do tego trapić niepokojące pytanie, czy Wysocki ją kocha? Pytanie to tkwiło w jej mózgu jak igła i coraz bardziej kłuło ciemnemi, bolesnemi wątpliwościami. Były chwile w których pomimo dosyć rozwiniętej dumy, byłaby mu otwarcie wyznała swoją miłość aby tylko usłyszeć to upragnione słowo: kocham! Ale Wysocki nie pokazywał się u Róży, spotkała go raz tylko na ulicy, prowadzącego pod ramię matkę, ukłonił się jej i musiał objaśniać matce komu się kłania, bo Mela poczuła na sobie jej wzrok badawczy. Wybrała się z Różą do Endelmanów tylko dla tego, że miała nadzieję spotkać tam Wysockiego. Tylko nadzieję, bo nie wiedziała czy tam bywa.
Jechały przez miasto wolno, bo dzień był piękny, ulice nieco obeschły i roiły się tłumem spacerujących, wyświątecznionych robotników, bo wypadało w sobotę jakieś uroczyście obchodzone święto. Szaja jechał z niemi na przedniem siedzeniu i bardzo troskliwie okrywał im nogi pledem.
— Róża, ja mam ochotę się przejechać, zgadnij gdzie? a jak zgadniesz to cię zabiorę.