Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 302.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Endelman wyszedł aż przed drzwi, witał ich z uniesieniem i ostentacyjnie wprowadził do salonu.
— Pan prezes jest bardzo łaskaw, pan prezes, co? — kończył zapytaniem, nadstawiając ucha, bo był głuchym nieco.
— Chciałem cię zobaczyć Endelman, no, jak się masz?
Poklepał go przyjacielsko po łopatkach.
— Bardzo dziękuję, ja się mam dobrze i moja żona też, co?
Gwar, jaki wrzał w salonie, przycichł z ich wejściem, kilkadziesiąt osób powstało na przywitanie bawełnianego króla, który w długiej czarnej kapocie, w długich lakierowanych butach, odrzynał się mocno od frakowych kostyumów zebranych.
Szedł przez salon z bardzo łaskawym uśmiechem, niektórym podawał rękę, niektórych klepał po ramionach, kobietom kiwał głową i przymrużonemi oczami wodził po salonie.
Młody Kessler podsunął mu fotel; opadł na niego ciężko i zaraz otoczyła go ciżba ludzi.
— Pan prezes zmęczony? Może kieliszek szampańskiego, wybornej marki, co?
— Napiję się — wyrzekł uroczyście, przecierając kolorową chustką okulary i gdy je założył, zaczął dopiero odpowiadać na liczne zapytania.
— Jakże zdrowie pana prezesa?
— Wrócił pan prezes po dawnego apetytu?
— Kiedy prezes wyjeżdża do wód?
— Doskonale pan prezes wygląda!
— Dlaczego miałbym źle wyglądać — odpowiedział z uśmiechem i z pewnem lekceważącem znużeniem