Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 311.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

jej trzęsły, oczy biegały, poruszała nogami, ramionami, ustami, brwiami i wybuchała co chwila wesołym dziecinnym śmiechem i była taka wdzięczna, uśmiechnięta, rozbawiona, tak prześlicznie składała rączki, takim naiwnym głosikiem szczebiotała, tak się słodko wdzięczyła, że Borowiecki szepnął:
— Śliczne dziecko!
— Tak, tylko w tem ślicznem dziewczątku siedzi przyszła Messalina!
Borowiecki nie mógł zaprotestować, bo się zbliżali do Róży.
— Róża Mendelsohn! Nazwisko samo mówi: ile! ta druga, popielata, to Mela Grünspan, posagu nie wymienię w cyfrach, ale mogę pana objaśnić, że to najlepsza i najrozumniejsza panna w Łodzi — szepnął i przedstawiał go przyjaciółkom, które ciekawie mu się przyglądały.
— Za chudy! — szepnęła Róża z taką miną, że Mela nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
A Bernard przedstawił go jeszcze kilkunastu kobietom starym i młodym i wszędzie go odpowiednio informował, a skończywszy pracę puścił wolno na środku salonu.
Borowiecki stanął przy ścianie i ciekawie się przyglądał zebranym. Nawprost niego były drzwi osłonięte zielono-złotemi portyerami, prowadzące do budaru, w którym siedziała samotnie Likiertowa i patrzyła na niego, nie zauważył na razie tego wzroku, bo go zajmowały kolorowe grupy kobiet, wśród mebli, kwiatów i zieloności, skrzące się drogimi kamieniami jak wystawy sklepowe złotników i grupy czarnych fraków porozrzucane na tle ścian i na tle tego przepychu barw