Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 355.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

co chwila, wpatrując się w światła wysadzonemi, martwemi oczami.
Przy bufecie stał wysoki, tęgi mężczyzna z bardzo małą spiczastą głową, pokrytą czarnym mchem włosów, maleńkie czarne punkciki, które stanowiły głęboko obsadzone oczy, świeciły mu z czerwonej twarzy, przeciętej tak szerokiemi ustami o wywiniętych wargach, że były podobne do nalepionych sinych wałków waty.
Pochylił się nad bufetem, oblizywał świecące usta, wysysał co chwila wąsy, wycierał serwetką spiczastą czarną bródkę i szeptał do stojącego przy nim nizkiego grubasa, który połykał prawie jakiś butersznit, ruszając przy tem wąsami, nosem, brwiami i wytrzeszczając zapłynięte tłuszczem oczy.
— Mój paneczku kochany, a możeby tak koniaczek jeszcze raz, co? Niech-no pani strzyknie, a potem tak kawiorku, befsztyczek po tataraku, co? Oby nam się dobrze działo!
Stuknęli się i wypili.
— Mój paneczku kochany, a tak przepowiedzieć sobie jeszcze do trzeciego razu, co?
Karol przeszedł do pokoju od podwórza i nim mu podali jeść, przeglądać zaczął ostatnie gazety.
Przyszedł zaraz za nim Bum-Bum, szedł zygzakowato, nogi mu ostro wyskakiwały i drgały tabetycznie, a binokle co chwila opadały na piersi.
— Dobry wieczór! Z dyrektora rzadki gość! — bełkotał jakoś niewyraźnie i rybie martwe oczy nastawiał na niego.
— Mieszkam daleko — odpowiedział krótko, przysłaniając się gazetą, aby się go prędzej pozbyć. — Co