Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 363.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

i odsuwał, rozmawiał z dyrektorem teatru, który w baraniej siwej czapce, z jasnym zawiesistym wąsem i orlim nosem, miał minę atamana koszowego.
Odkłonił im się spiesznie i nie zważając na znaki Kozłowskiego, chcącego zatrzymać dorożkę, pojechał dalej.
Müllerowie mieszkali za gmachami swojej fabryki, oddzielonej ogrodami od mieszkania, wychodzącego na inną ulicę.
Ulica była mało zabudowana i zaraz prawie za ich domem wychodziła w pola, ale pomimo to była już uregulowaną, miała bruk, trotuary i gazowe oświetlenie z tego powodu, że kilku fabrykantów miało tutaj swoje mieszkania.
W oknie nizkiego parterowego domu, przyciśniętego bokiem do piętrowego pałacyku, zażółciła się na chwilę pomiędzy masą kwiatów twarz Mady i zniknęła.
W przedpokoju zastał Müllerową, która mu otwierała drzwi i nieomal chciała pomagać przy zdejmowaniu palta.
Była tak zakłopotana i onieśmielona, że tylko ruchem ręki zaprosiła go do pokoju.
— Mąż w kantorze, a Mada zaraz przyjdzie, niech pan siada! — zaczęła, przysuwając mu fotel, na który położyła jedwabną czerwoną poduszkę.
Zaczął rozmawiać, ale pomimo, że mówił o najbanalniejszych rzeczach, o pogodzie, wiośnie, a nawet o drożyznie na targach, Müllerowa nie dała się wywieść z cierpliwego milczenia.
— Ja, ja! — odpowiadała, wygładzając niebieski fartuch jakim była okręconą, i podnosiła na niego blade,