Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 400.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

dził coraz prędzej po pokoju. Miał pieniądze, ale nigdy nikomu nie pożyczał.
— Na co ci potrzeba aż stu rubli? — zapytał Józia.
— Kiedy nic nie dajesz, to niepotrzebnie się wypytujesz.
— Pozdrów mamę odemnie.
Józio nic się na to nie odezwał, miał do niego wielki żal, bo dobrze pamiętał, ile ten sam Wilczek zawdzięczał im, a potem spieszno mu było lecieć z radosną nowiną do domu, bo tych pieniędzy potrzebował dla matki, której jakiś piekarz oddawał w zarząd sklepik, ale pod warunkiem złożenia storublowej kaucyi. Było to niejakie zabezpieczenie od głodowej śmierci całej rodziny, bo mieszkanie mieli mieć darmo i pewien procent określony od sprzedaży. Józio wyszedł pośpiesznie, ale ze schodów wrócił i szepnął do Malinowskiego.
— Adaś pożycz mi na parę dni tego listu, ja ci go nie zniszczę.
— Możesz go sobie wziąć na własność, nic mi po nim.
Józio go ucałował i pobiegł.
Zamilkli na chwilę.
Blumenfeld nastrajał skrzypce, Horn pił herbatę, Szulc patrzył na Malinowskiego, który z tym swoim wiecznym uśmiechem wpatrywał się w formuły algebraiczne, jakie kreślił ołówkiem na serwecie, a Wilczek wciąż spacerował i rozmyślał o jutrzejszym interesie, jaki miał go postawić na cztery nogi, a w przerwach wodził po towarzyszach ironicznym, niedbałym wzrokiem, w którym było wiele politowania, a jeszcze więcej lekceważenia, a czasami przysiadał z sykiem i zdejmował ka-