Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 402.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widziałem cię z nią przeszłej niedzieli, wyszedłeś z domów familijnych Kesslera i prowadziłeś ją nawet pod rękę.
— To nieprawda! to nie mogła być... — zawołał gwałtownie, połykając jakieś imię.
— Jestem najpewniejszy, że to ona. Brunetka, bardzo żywa i bardzo ładna.
— Dajmy pokój, co mnie to obchodzi — szepnął niedbale i czuł, że mu jakaś ręka wsunęła się do wnętrzności i szarpie je strasznie.
Z tego jednego szczegółu poznał, że to była Zośka, jego siostra.
Nie, nie mógł w to uwierzyć, siedział w milczeniu i chciał iść, lecieć do domu, ale się nie ruszył, nie podniósł nawet oczu na towarzyszów, bo się bał spotkać z ich wzrokiem, żeby mu nie wyczytali tajemnicy.
Ochłonąwszy nieco, najspokojniej ubrał się i wyszedł nie czekając na kolegów.
Pobiegł do rodziców, mieszkających w domach familijnych Kesslera.
Wielkie trzypiętrowe czworoboki, podobne do koszar, w których się gnieździło kilkaset osób, stały ciemne i ciche, tylko w jednem oknie błyskało światło. Dom spał zupełnie, bo nawet na korytarzach, którymi biegł Malinowski, było ciemno i pusto, a tylko jego kroki huczały po całym domu.
W mieszkaniu zastał matkę i młodszego brata, który siedział w kuchence i okręcony w chustkę, zatykając uszy rękami, kiwał się i monotonnym głosem wbijał sobie w pamięć jutrzejszą lekcyę.
— Dawno ojciec poszedł do fabryki? — zapytał, szukając oczami Zośki w drugim pokoju.