Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 406.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

strzeliły ogniem zawziętości, a słodkie karminowe usta posiniały, odsłaniając długie i ostre jak u wilka zęby.
— Suka! — rzucił stary przez zęby zaciśnięte, przypychając palcem tytuń.
— Co ojciec o tem myśli? — mamie nie mówiłem jeszcze nic.
— Sam jej powiem. Dowiedz się tylko dobrze, to już się z Kesslerem załatwię.
Poszedł do maszyny i powrócił po chwili.
— Czemu nie byłeś u mnie cały tydzień? — zapytał miękko, z wielką miłością w głosie.
— Robiłem koło swojej maszyny.
Stary spojrzał na niego z pod oka, ale się nic nie odezwał, chociaż nienawidził całą duszą tę maszynę, którą od roku już stwarzał Adam, nie żałując czasu ani pieniędzy.
— Późno, idź spać Adaś. Dobrze żeś powiedział. Przekonaj się zupełnie i powiedz mi, w domu nie mów nic. Jeśli jest jak przypuszczasz, to ja sam się z nimi załatwię. Kessler ma miliony, ale radę mu dam.
Mówił z chłodnym, prawie okrutnym spokojem, tak samo, jak kiedyś w Zabałkajskim kraju, gdy chodziło o zakład na szarego niedźwiedzia z toporem w ręku.
Ścisnęli sobie mocno ręce i popatrzyli w oczy.
Stary znowu zaczął chodzić dookoła maszyny, naoliwiać, czyścić, patrzeć na monometr, a chwilami opierał się grzbietem o trzęsącą się ścianę i zapatrzony w ten wir błysków, drgań, cieniów i świstów, pokrywający szalony ruch koła, szeptał jakby z żałością:
— Zośka!
Adam powrócił do mieszkania z pewną ulgą w duszy.