Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 414.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

w ręku i ze strachem czekając, że znowu usłyszy, że miejsca niema.
— Co pan umie, gdzie pan pracował?
— U siebie.
— Miałeś pan interes jaki?
— Miałem majątek ziemski, straciło się i teraz z powodu chwilowej potrzeby, tylko chwilowej — upewniał z rumieńcem wstydu — bo właśnie jesteśmy w procesie, który musi wypaść na naszą korzyść. Sprawa bardzo prosta, bo po moim stryjecznym bracie, zmarłym bezpotomnie...
— Nie mam panie, czasu na genealogię. Byłeś pan obywatelem ziemskim, to znaczy, że pan nic nie umiesz. Chciałbym panu pomódz, a że na pańskie szczęście od kilku dni jest w magazynach miejsce, więc jeśli pan chce przyjąć.
— Z wdzięcznością, z podziękowaniem, bo istotnie jesteśmy trochę w kłopotach, nie potrafię nigdy się odwdzięczyć panu dyrektorowi. Wolno wiedzieć jakie to miejsce?
— Stróża magazynowego! Dwadzieścia rubli pensyi, zajęcie w godzinach fabrycznych.
— Żegnam pana! — rzekł twardo Jaskólski i odwrócił się do wyjścia.
— Co się panu stało? — zawołał zdumiony.
— Ja jestem szlachcic panie, a pańska propozycya jest niegodna. Zdechnąć z głodu Jaskólski może, ale stróżem u szwabów być mu nie wolno — szepnął wyniośle.
— A zdychaj-że pan ze swojem szlachectwem jak najprędzej, nie będziesz pan przynajmniej miejsca zaj-