Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 424.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

glądając się z uporem rzędom głów brzydkich, bladych, anemicznych, zbezkształconych ciężką codzienną pracą, ale żadna nie podniosła się do niego, łapał tylko spojrzenia, rzucane z pod czoła, spojrzenia niechętne lub pełne obawy.
— Dlaczego one się mnie boją? — myślał, usłyszawszy za sobą, gdy wyszedł, że sala buchnęła dawną wrzawą głosów.
Szedł coraz wolniej i z taką trudnością, że postanowił już powrócić do pałacu, pominął blichy i przez magazyny gotowego towaru skrócał sobie drogę do wyjścia.
Składy były w specyalnym budynku jednopiętrowym z kamienia i żelaza, z oknami małemi i tak zakratowanemi, że półzmrok panował w olbrzymiej sali, zajmującej całe piętro i zapakowanej pod sufit stertami sztuk opakowanych, pomiędzy któremi wiły się głębokie uliczki niby kanały, biegnące wskróś olbrzymiej masy towarów.
Półzmrok i głęboka cisza panująca w składach rozlewały jakiś uroczysty nastrój powagi, czasami tylko na głównej uliczce przesunął się wózek wiozący nową partyę i niknął w bocznych przejściach bez śladu i bez echa, albo jakiś głośniejszy huk fabryki uderzył w zasnute pajęczyną i pyłem bawełnianym szyby i konał rychło w głębokich, sinych uliczkach.
Bucholcowi brakło już sił iść, usiadł bliżej okna na rozrzuconych sztukach perkalu i myślał, że odpocząwszy, pójdzie zaraz dalej, ale gdy chciał się podnieść, nogi pod nim ugięły się i opadł ciężko z powrotem.
Poczuł się strasznie niedobrze.
Chciał krzyknąć, aby zawołać kogo na pomoc, ale