Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 436.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Moryc Welt obejrzał się dookoła, ale nie spostrzegł nigdzie, bo Borowiecki pozostał przy karecie Lucy, zatrzymanej wraz z innemi na Rynku, bo w wązkiej uliczce tłum nie mógł się pomieścić odrazu.
— Karl, nachyl się lepiej, bliżej! — szeptała Lucy.
— Tak dobrze? — pytał również szeptem Karol, wsadzając pół głowy w okno karety.
— A czy tak dobrze? — szeptała, całując go silnie w ucho.
— Bardzo!...
Cofnął głowę i stał oparty ramieniem o drzwiczki karety.
— Czemu oni nie ruszają? — jęczała z głębi karety ciotka, towarzysząca Lucy.
— Muszę już panią pożegnać.
— Jeszcze chwilę, proszę o rękę.
Rzucił oczami na sznur powozów stojących w jednej linii i podał ją nieznacznie, zasłaniając sobą ten ruch.
Podniosła ją szybko do ust, ucałowała mocno i pogłaskała sobie brodę i szyję jego palcami.
— Waryatka! — szepnął, odsuwając się od okna na dozwoloną względami towarzyskimi odległość.
— Kocham cię, Karl! Przyjdź dzisiaj koniecznie, chcę ci coś powiedzieć bardzo ważnego! — szeptała cicho i purpurowe usta płonęły jej i wysuwały się do pocałunków, a oczy błyszczały promiennie.
— Do widzenia paniom! — wyrzekł głośno.
— Mąż mój przyjeżdża jutro, może pan o nas nie zapomni! Przyjdź!
— Przyjdę! — rzucił szeptem, kłaniając się z powagą.
Odnalazł przyjaciół i zwrócił się zaraz do Moryca.