Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 439.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zapanowała cisza, śpiewy pomilkły, głosy przycichły, dźwięki muzyk przygłuchły, tylko było słychać ciężki tupot nóg i suchy chrzęst drzew rozkołysanych. Dzwony biły głucho — mocno — żałobnie.
Przy trumnie zaczęła się ostatnia komedya śmierci — jakiś mowca stanąwszy na podwyższeniu, patetycznie przypominał cnoty i zasługi zmarłego; drugi mowca rozbolałym, przełzawionym głosem żegnał zmarłego i płakał nad ludzkością osieroconą; trzeci mowca zwracał się do trumny w imieniu rodziny, w imieniu przyjaciół niepocieszonych; czwarty, mówił w imieniu tych rzesz wynędzniałych stojących dookoła — w imieniu tych pracowników spędzonych tutaj groźbą — dla których zmarły miał być ojcem, przyjacielem, dobroczyńcą.
Głuchy pomruk przeleciał nad tłumami, tysiące westchnień się zerwało, tysiące spojrzeń zamigotało krwawych, morze głów zakołysało się jak fala.
Wreszcie skończyła się ceremonia, trumna spoczęła we wspaniałym grobowcu, na podwyższeniu podobnem do tronu, z którego, przez złocone kraty drzwi, widać było miasto spowinięte w mgły i dymy, huczące tysiącami fabryk potężny hymn życia.
Robotnicze falangi podchodziły kolejno do tego tronu, i na marmurowych stopniach, składały wieńce — ostatni hołd poddańczy, i rozpraszały się zwolna, aż w końcu pozostał sam jeden w srebrnej trumnie i pod stosami wieńców zmarły król Łódzki.
Tylko Stach Wilczek nie czekał końca i gdy usłyszał dzwony szepnął:
— Wesoła parada — mieć tyle milionów i zdychać! — Splunął ze złości i wyszedł z Józiem Jaskólskim, który szedł w milczeniu i wzdychał.