Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 018.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

gąszczów kosy i polał się wtedy nieporównanie piękny deszcz dźwięków, który się rozlewał w tej cichej, czarownej nocy czerwcowej, pełnej ciepła bijącego z rozgrzanej ziemi, gwiazd na niebie i zapachu bzów których były pełne klomby, stojące przed oknami.
Maks nie mógł spać.
Otworzył okno i patrzył w okręcony mgłami świat.
Myślał o Ance, gdy naraz usłyszał przyciszony jej głos.
Wychylił się oknem i zobaczył ją siedzącą w oknie swego pokoju, w oficynie przystawionej do dworu pod kątem prostym.
— Czemu mi nie chcesz powiedzieć, co cię męczy? — prosił głos zwrócony do okna naprzeciw.
— Nic mnie nie męczy, jestem zdenerwowany — odpowiedział głos drugi.
— Zostań dni kilka, to się trochę uspokoisz.
Niewyraźne mruknięcie było odpowiedzią. Potem głos pierwszy mówić począł tak cicho, że Maks nic słyszeć nie mógł, natomiast usłyszał chór żab rechoczący gdzieś w łąkach i turkot wozów jadących szosą i głosy ptaków śpiewających coraz głośniej.
Księżyc świecił tak jasno, że powłóczył warstwą srebrnawą mokre od rosy liście a mgły czynił podobne do zwojów srebrnej gazy.
— Jesteś romantyczka — rozległ się znowu głos męski z akcentem gniewu.
— Czy dla tego, że cię kocham? Czy dla tego, że każdą twoją troskę biorę w serce tak mocno, mocniej niż swoje własne, że chciałabym abyś był zupełnie szczęśliwym?
— Nie, nie dla tego, ale dla tego, że bez względu