Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 020.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Karczmarek chce wydzierżawić chociażby, potrzebuje majątku dla zięcia.
— To się jutro umówimy.
— Cugowe konie weźmiesz do Łodzi, czy sprzedasz?
— A pocóżbym brał stare klaki.
— Ale dziadek się do nich tak przyzwyczaił — mówił smutnie sopran.
— To się odzwyczai. Dzieciństwa zawsze ci się trzymają. To może i przeflancować pół ogrodu do Łodzi, możebyś chciała zabrać i krówki swoje i kureczki i gąski i prosiaczki — byłby cały komplet.
— Jeśli sądzisz, że drwiny powstrzymują mnie od zabrania tego, bez czego obyćbym się nie mogła, to się mylisz.
— Nie zapomnij-że zabrać i portretów rodzinnych. Senatorom rzeczypospolitej musi być tęskno tam na strychu, do znalezienia się w Łodzi — brzmiał szyderczy głos.
Sopran nic nie odpowiedział.
Słychać było jakby bardzo ciche łkanie, ale tak ciche, że wydawało się Maksowi, jakby bełkotem strumienia płynącego za ogrodem.
— Anka, przebacz mi! Nie chciałem robić ci przykrości. Taki jestem zdenerwowany. Przebacz mi, Anka, nie płacz.
Maks ujrzał, że Karol wyskoczył do ogrodu, no i to również zobaczył, że dwa białe ramiona wyciągnęły się do niego z okna i że ich głowy bardzo blizko były siebie.
Nie patrzył i nie słuchał więcej.
Zamknął okno i położył się spać, ale sen nie