Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 024.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

uporczywie w myśli, ale rano przerwały jej te majaczenia na pół senne hałasy podwórza, wypędzanie krów na pastwisko i krzyki gęsi.
Wstała zaraz.
Pan Adam już jeździł na swoim wózko-fotelu, popychany przez wyrostka; jeździł po podwórzu, zaglądał do obór, krzyczał na pastucha, pogwizdywał na gołębie, które całą bandą opadły z gołębnika na niego, siadały na ramionach, wisiały na poręczach, trzepały się nad nim rozgruchaną, hałaśliwą chmurą i wydzierały sobie groch, jaki im sam codziennie rozsypywał.
— Waluś, stać w szeregach! Razem do ataku! „Jeden ruchu, drugi ruchu” tra la la la — podśpiewywał i komenderował śnieżnej rozgruchanej hołocie, która ze wszystkich stron zlatywała się do niego.
„Miała babuleńka kozła rogatego. Tych bych, tych bych, kozła rogatego”.
— Waluś, do ogrodu! komenderował ostro, oganiając się od gołębi kapeluszem, bo leciały za nim i opadały na wózek. — A ruszaj-no się bestyo!
— Adyć się rucham! — odpowiadał sennie wyrostek, wtaczając wózek do ogrodu, pomiędzy szereg jabłoni pokrytych kwiatem tak gęstym, że na tle trawników stały podobne do olbrzymich stożkowych bukietów, owianych różowym pyłem i chmarą rozbrzęczonych pszczół, co jak rdzawe kule przelatywały z kwiatu na kwiat.
Wilgi śpiewały na wiśniach, a bocian stał w gnieździe, przewracał szyję aż na grzbiet i klekotał zawzięcie.
— Waluś, a jabłuszka będą, co?
— Jużcić, że być będą.