Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 038.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

z pogardliwą pobłażliwością i bawił się przekręcaniem licznych pierścionków na palcach.
— Długo pan tu zabawi?
— W nocy wyjeżdżam, bo mój żyd nie dał mi dłuższego urlopu.
— A gdzież pan teraz pracuje?
— W kantorze Grossglücka, ale to chwilowo tylko.
— Puścił pan węgiel?
- Nie. Mam kantor na Mikołajewskiej, bo Grosglück swój czarny interes sprzedał Kopelmanowi, a u tego parcha nie chciałem być. Czy panowie macie już dostawę węgli do swojej fabryki? — zapytał ciszej, pochylając się ku Karolowi.
— Jeszcze nie — odpowiedział Maks.
— Jakie pan daje warunki? — zapytał Karol chłodno.
Stach przysiadł na grobie obok niego i szybko zaczął pisać w notesie i obliczać, aż w końcu podsunął papier pod jego oczy.
— Za drogo! Brauman o siedm i pół kopiejki daje taniej na korcu.
— Złodziej i oszust! Da panu za to na wagonie dziesięć korcy mniej — zawołał cicho Stach.
— Pan myślisz, że się tego węgla nie będzie sprawdzać u mnie, czy co?
— Wyważy się nawet więcej, bo przecież Brauman nie napróżno zlewa węgiel wodą przed wysyłką.
— Być może, ale kto mi zaręczy, że pan tego samego nie będziesz robić?
— Dobrze, dam panu po cenie takiej, jaką Brauman deklarował. Nie zarobię prawie nic, ale idzie mi bardzo o tę dostawę. Mówiłem już o tem z panem