Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 044.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówił mi twój ojciec. Nie mogłeś go to zastąpić na chórze, he? Stary ledwie nogami włóczy. Jasiek, Jasiek! a daj-no smyku fajeczkę i papierosików dla panów.
— Zapomniałem grać zupełnie, ale jeśli ksiądz pozwoli, to już umyślnie nauczę się jakiej pięknej mszy i wtedy przyjadę ją zagrać.
— A dobrze, dobrze!... Anka, Anusiu! a chodź-że do mnie dziecko, pomagać przyjąć gości. Widzisz ją, myślała, że jej pozwolę próżnować — śmiał się ksiądz, krzątając po pokoju i wysuwając stół na środek.
— Pan dawno zna księdza? — zapytał Wilczka Maks.
— Od dziecka. Pierwsze litery razem z pierwszymi cybuchami wziąłem od księdza i nie zaprzeczam, że było tego dosyć — śmiał się Stach.
— Przesadzasz, dobrodzieju mój kochany, przesadzasz, tych cybuchów nie było wcale za wiele.
— Przyznaję otwarcie, że było ich znacznie mniej, niż mi się należało.
— A widzisz! Sprawiedliwy jesteś dla siebie, to będzie jeszcze z ciebie człowiek, ho, ho, człowieczek niezgorszy! Jasiek! Jasiek! gdzież ten smyk się podział.
A nie mogąc się go doczekać, sam przynosił z drugiego pokoju różne specyały i rozstawiał na stole.
— Moje dzieci, moi dobrodzieje kochani, panie Karolu, panie Baum, Stachu, po kieliszeczku wiśniaczku. Ma sześć lat, słodki jak miód, a co za kolor, to proszę patrzeć — czysty rubin.
Podsunął kieliszek pod światło, w którem istotnie wiśniak mienił się czysto rubinowym fioletem.
— Zagryźcie-no teraz tym placuszkiem z serem,