Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 2 047.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

za moim wychowankiem. Ja go znam od dziecka. Twarda sztuka, nie da się zjeść w kaszy, dobrodzieju mój kochany. Wola jak stal, przebiegły, sprytny, ale poczciwy, bo swoją rodzinę kocha namiętnie.
— Co mu wcale nie przeszkadza drwić z niej.
— To już natura taka przekorna. Wyśmiewał się kiedyś jeszcze w dzieciństwie z jakiejś biednej chorej kobieciny. Przekropiłem go za to cybuchem i chciałem zmusić, aby ją przeprosił. Gdzietam! Cybuchy przyjął, ale z przeproszeniem ani rusz. Później się dowiedziałem, że chłopak matce ściągnął kaftan i spódnicę i zaniósł babie. Z własnej woli zrobi wszystko, przez mus — nic. Kpi on ze swoich, co jużcić, że nie jest pięknie, ale cóż mu mówić, kiedy wszystkim pomaga. Młodszego brata utrzymuje w gimnazyum, rodzicom pomaga, będzie jeszcze z niego pociecha.
— Dla kryminału — szepnął Karol, którego irytowały te pochwały księżowskie.
- No, to już chodźmy na obiad, bo panna Anna musi się niecierpliwić.
— Chodźmy. Idźcie jegomoście, ja was dogonię, zajrzę tylko do księdza Liberata.
— Nieoceniony ten wasz ksiądz Szymon, nigdym jeszcze podobnego nie spotkał. Ależ to uosobienie poczciwości, dobroci i abnegacyi.
— Bo w Kurowie najlepszy interes robić można na poczciwości, a szczególniej jeszcze wtedy, gdy ta poczciwość obleczona jest w sutannę. Spróbuj żyć tutaj ze szwindlów.
— Mówisz jak Moryc — rzekł niechętnie Maks.
— Chłopaki, dobrodzieje moi kochani, a zaczekajcie-no. A to smyrgacie jak jelonki, gonię i gonię, ażem