Clerambault, tak pełen odwagi w rozmowie z pobłażliwym Perrotin, popadł znów w wątpliwości, gdy tylko wrócił do domu. Wrażliwość jego zaostrzona doznanem nieszczęściem, przeczuwała wzburzenie bliskich mu osób; wyobrażał sobie z góry, jakie ze słów jego wyniknie rozdwojenie między nim a żoną jego. Co więcej, nie czuł się pewny zgody swej córki; nie byłby mógł powiedzieć dlaczego, ale bał się próbować. Byłaby to przykra próba dla serca czułego i kochającego.
W tym czasie pewien lekarz, przyjaciel Clerambaulta, napisał mu, że ma u siebie w szpitalu żołnierza ciężko rannego, który brał udział w ofenzywie w Szampanji i znał Maksyma. Clerambault co rychlej udał się do niego.
Znalazł leżącego nawznak w łóżku człowieka o nieokreślonym wieku, spowitego jak mumja, nieruchomego, Z białych opasek wyzierała twarz chuda wieśniaka, znękana, pomarszczona, z dużym nosem i siwym zarostem. Prawe przedramię wolne opierało na prześcieradle rękę ciężką i zniekształconą; brakowało części palca środkowego; — ale to nie liczyło wcale — to była rana pokojowa, — Pod krzaczastemi brwiami oczy patrzały jasno i pogodnie; niktby się nie spodziewał znaleźć to nowe łogodne światło w tej spalonej twarzy.
Clerambault przystąpił bliżej i zapytał go, jak się czuje. Ranny zrazu podziękował grzecznie, nie dając żadnych bliższych szczegółów, jak gdyby mu szkoda było trudu mówić o sobie.
— Dziękuję panu bardzo. Mam się dobrze, dobrze...
Ale Clerambault nalegał tonem serdecznym; a szare oczy rannego spostrzegły wnet, że w nie-
Strona:PL Rolland - Clerambault.djvu/124
Ta strona została przepisana.