Podniosła z ziemi płaszcz i zarzuciła mi go na ramiona, owijając mnie nim szczelnie.
— Jakże ci w nim do twarzy! Dopiero teraz występują twoje szlachetne rysy w całej pełni. Skoro tylko przestaniesz być moim sługą, musisz sobie taki sprawić, przynajmniej szlafrok.
I znowu zaczęła mnie głaskać, pieścić i całować, wreszcie pociągnęła mnie ku sobie na dywan.
— Podoba ci się, jak sądzę, mój płaszcz. Oddaj mi go, żywo, żywo, gdyż inaczej stracę urok dla ciebie i moc, która cię do mnie przykuwa.
Odłożyłem płaszcz. Wanda zarzuciła go sobie na ramię.
— Tak, namalował Tycyan swoją boginię... Ale dosyć już żartów. Nie miej tak nieszczęśliwej miny, bo mnie to źle usposabia. Jesteś moim sługą, tylko wobec ludzi, zresztą nie podpisałeś jeszcze umowy i jesteś wolny, możesz mnie każdej chwili pożegnać. Rolę swoją odegrałeś wybornie i naprawdę byłam zachwycona. Czy jednak nie za wiele ci już tego, nie znienawidziłeś mnie jeszcze? No mów, rozkazuję ci!
— Muszę to wyznać, Wando.
— Bezwarunkowo.
— A jeżeli ty za to będziesz się mścić — odrzekłem. — Zakochany jestem w tobie bez granic i uczucia moje będą się potęgowały tem silniej, im więcej będziesz dla mnie okrutną i srogą.
I rzuciłem się ku niej, oszołomiony szczęściem porwałem ją w ramiona.
— A zatem możesz mnie tak kochać tylko w tym czasie, kiedy jestem dla ciebie surową i srogą — odpowiedziała na to, marszcząc brwi — idź już. Nudzisz mnie. No idź, nie słyszysz?
I wymierzyła mi taki policzek, aż mi świeczki w oczach stanęły.
— Pomóż mi naciągnąć płaszcz.
Usługiwałem jej, jak mogłem najlepiej.
— Co za niezdara — mruczała, dając mi szczutka w nos. Czułem, że się przeobraziłem w zupełności.
— Wyrządziłam ci może krzywdę?
— Ależ bynajmniej.
Strona:PL Sacher-Masoch - Wenus w futrze.pdf/72
Ta strona została uwierzytelniona.