Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 042.jpg

Ta strona została skorygowana.

— Osty? A może były i osty. O, las stał jednem słowem! Bo to tu w Gruszczynie był dziedzic taki, stary pan Łukomski się nazywał, że nikomu, za nic na świecie drzewa nie sprzedał. Przyszedł do niego młynarz, pokłonił się i prosi o buka, tego, co tam a tam stoi. No, dobrze, zgodzili się na dwadzieścia pięć rubli za tego buka. Młynarz wyjął, zapłacił, poszedł. Uszedł se kawałek drogi, dopieroż pędzi za nim konny posłaniec, zawraca go nazad do dziedzica. Przychodzi młynarz, pyta się, o co. A mój bracie, — mówi do niego ten stary dziedzic, — widzisz, rozmyśliłem się. Nie sprzedam ja ci tego buka! Masz tu swoje dwadzieścia pięć rubli i idź z Bogiem. Młynarz się za czuprynę, gdzież on tu teraz buka kupi. No, to ten ślachcic wyjmuje jeszcze pięć rubli, dokłada mu: — Naści — powiada, — idźże do mostowickich lasów. Jest tam buk stary, kupże go, zetnij, zwieź, obrób, będziesz miał, bracie, wał, a ja będę trzymał swego buka. Niechże ta stoi na miejscu.
Pomarł ten stary dziedzic, a kat był, dziesiątą skórę zdarł z człowieka, jak mu się popadł w lesie z furą. Przyszedł drugi. A jeno przyszedł, wnet żydów wołać. Nie obejrzeliśmy się — lasu niema. Jeno pniaczyska stoją.
W istocie pan Ryzio, dobrze wytarłszy binokle, miał możność obserwowania zdębiałemi oczyma pniaków, z których przy każdym czterech godnych inteligentów w najwygodniejszych pozach mogłoby dyskutować o przyszłym ustroju i, w miarę wzmagania się wymyślań, zażywać swobody gestów.