Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 104.jpg

Ta strona została skorygowana.

Słońce przypalało ramiona. Pot oblewał plecy. To też pożądliwie witała każdy cień drzewa. Nie zważając na upał, kryła twarz pod chustkę, narzuconą na głowę, żeby uniknąć wzroku męskiego. Na każdem wzgórzu przystawała, szukając swojej mieściny, — celu podróży.
Lecz pagórki rozchodziły się w przestwór, niziny ciągnęły wszerz, w dalekość przyćmioną od mgieł, a znajomych kształtów budowli nie było widać. Po każdem z takich przeświadczeń ciężkie westchnienie wydzierało się z jej spieczonych warg, a oczy bezsenne od długiego szeregu nocy zakrwawiały się nanowo. Gdy droga szła pod górę, osłabione nogi gięły się, zaplatając jedna na drugą, a tętna tłukły w kości głowy, jak młotki dwustronne. Skoro zaś poziom szczęśliwie zniżał się ku nowym rozłogom, samotnica w cwał biegła.
Wracała z powiatowego miasta od krewnych męża, którzy przytulili byli jej córeczkę. Przed dwoma tygodniami dano znać, że dziecko jest bardzo słabe. Udało się dostać przepustkę i przybyć w porę. Stanęła na miejscu w sam czas, żeby zobaczyć, jak umiera… Zmarło.
Przynajmniej na jej rękach. Pochowała. Teraz powraca do chłopca, starszego od nieboszczki, który prawie bez opieki, na łasce ludzkiej w domu pozostał.
W domu… Miasto od czasu wielkiej bitwy, leżało w ruinie, a „dom“ – było to schronisko w zgruchotanych murach, kąt między ścianami bez dachu. Nakryła go przy pomocy życzliwych sąsiadów wystawą z opalonych krokwi i pościąganych