Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 105.jpg

Ta strona została skorygowana.

zewsząd desek, gliną oblepiła piecowisko i gotowała, co się gdzie dało uzganiać. Mąż jej, zabrany przez nieprzyjaciela, od szeregu miesięcy przepadł bez śladu i wieści. Przywykła już była do nędzy, głodowania, do poniewierki, trwogi, krzywd, zniewag, potrąceń, — do wszystkiego. Lecz przydarzyło się oto coś, czego nie mogła w samej sobie pokonać. Było ponad nią, jako wszechmocna władza, wciąż żywe, wciąż nowe, jakby coraz bardziej nienasycone w swem okrucieństwie, odradzające się i napastliwie coraz zajadlej, — bez początku i bez końca. A taka przytem zwyczajna rzecz, taki widok codzienny, tak pospolite nic!
Dziecko zachorowało na krosty w gardle i umarło. Jak setki innych… Tysiąc tysięcy razy chciała już przecie zapomnieć, nie myśleć daremnie o oczach, co je piasek zasypał i wyjada, — oczach trzyletnich, przez które patrzy stara, jakby stuletnia rozpacz… Usilowała zapomnieć o rączkach tak małych, tak drobnych, wyciągających się z pod nieudźwignionego ciężaru, zwalonego na piersi tak przecie szczuplutkie. Usiłowała zapomnieć, a o tem tylko jednem pamiętała. Bo uśmiechały się do niej w mrokach boleści, różane usteczka, szepcząc niestrzymany rozkaz: — już mnie zapomnij… Szara głowina dźwigała się z barłogu, oczy szukały czegoś poprzez nocny mrok i zachrypły głoseczek brzmiał na wieki. Opuszczona matka zasuwała palce między palce i wykrzywiała je aż do złamania, żeby wydrzeć i wytracić w sobie wiadomość o tem, jak to ona tam sama jedna leży w ziemi. Ale się tylko od tych wewnętrznych mocy