Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 117.jpg

Ta strona została skorygowana.

bie samej jego nieodwołalność rozważaniem i dokładnym wnioskiem rozumu. Była nim nawskróś do dna duszy porażona. Wodziła oczyma po masie zbitej w kupy i bandy, która uchodziła jednym wylotem jaskini, gdy ze strony przeciwnej nadciągała inna, ze swym pośpiechem, jękiem, szlochem i chargotem. Tu i tam przelotne, ciekawe spojrzenia, skierowane na buntownicę, wyrażały tosamo: kamienną obojętność, lub bezpłodny żal. Wiedziała, jak tylekroć już w życiu, że te badawcze, szpiegujące spojrzenia oznaczają — potępienie.
Mściwa zmowa, lub lękliwy lament ich zbiorowej nędzy, ich hańby pospólnej skazywały na tosamo, co tamten: zatwierdzały wyrok. Gdzież były przyjacielskie dusze, których uczucie bliskości miała w sobie tak niedawno? Samotne krople zginęły w odmęcie trwogi. Zapytała tedy samej siebie w tchórzostwie, które wiało z motłochu, jak wiatr zgniły, a jej ramiona zimnym potem okryło:
Cóżem ja zrobiła, nieszczęśliwa?
Przed oczyma wkopanemi w ziemię stanął ten, który jeszcze chłopcem nie był, z dzieciństwa dopiero przedzierając się do wieku wyrostków, i nie mógł jeszcze swojej własnej rozpocząć walki o chleb i honor.
Zatrzęsło się serce niewieście od myśli, że to jemu przecie wydarła chleb na zawsze: „Już go nigdy nie dostanie“ za winę matki. Patrzała na winę swoją i na las wyciągniętych rąk tłumu.
Mierzyła grzech swój ogromem żądzy ludzkiej i żądzy swojej, — bezdennego strachu ludzi,