Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 118.jpg

Ta strona została skorygowana.

wpatrzonych w księcia ciemności — i miarą trwogi swojego serca. Stanęła przed oczyma ta, której usteczka szeptały tak niedawno: — już mnie zapomnij… W błędniku myśli przewinęło się pocieszne wyrachowanie, że już dla tych ust chleb jest niepotrzebny. O tyle kromek mniej go potrzeba, ile razyby o nim natrętnie szczebiotały.
Cicha trucizna — ulga, jako uśmiech siadła w kątach warg. Mgła cierpień zakryła wyciągnięte ręce zbiorowiska i obraz zbydlęcenia, spadkobiercy głodu. Dała się uczuć pod sercem próżnia przedziwna, próżnia po córeczce, którą była na świat wydała, po córeczce, która z kolei w próżnię się znowu zamieniła.
W tej wewnętrznej komorze boleści, przemknął się uśmiech, który był gościł na wargach. I on to w sposób niedościgły dla myśli stał się płodem tajemnym. Poruszyło się w piersiach coś nieznane i wielkie, jak tamta jaskinia, potężniejsze niż straszliwa władza szatana: samotne męstwo macierzyńskie.
Głębokie to natchnienie zrodziło jednę myśl, która sama w sobie była już dokonanym czynem.
— Zabiję!
Senne natchnienie wetknęło w rękę ostry nóż — i ukryło go w zanadrzu. Zimnemi oczyma czyhającej hieny śledziła poruszenia szatana i, jak ten ostrożny zwierz, przyczajała się w załamaniach pieczary, pełzła po ziemi, ażeby mu śmiertelne pchnięcie zadać zdradziecko.
Ale wtedy sen spłynął z jej oczu. Uchyliły się ciężkie powieki. Zobaczyła znowu żytnią niwę.