Znała tę kapliczkę od wielu lat, wiszącą nade drogą, lecz nigdy na nią szczególniejszej nie zwracała uwagi.
Skądże teraz?…
Patrzała na drewnianą ławę, przystawioną do sąsiedniej ściany, na obmokły mur, z którego placami poodpadało wapno.
Wtem zadrżała wszystka, od stóp do głów.
Syn jej wyszedł z przyległego dziedzińca i ze zwieszoną głową wlókł się przed obraz. Stanął przed nim zgarbiony, blady, jak stary człowiek, którego poraziło nieszczęście. Kolana jego bezwładnie przyklękły na ławie. Ręce splotły się i zacisnęły kurczem gwałtownym. Przyciskał te małe złożone pięści do piersi, — i, tak mały człowieczek, sam ze siebie modlił się w samotności za nią, za matkę. Powzięła wszystkę wiadomość o treści jego modlitwy, usłyszała wewnątrz siebie zająkliwe słowa, które wymawiał, nie umiejąc złożyć ich w całość. Dostrzegła jego zgasłe, nieobecne, niewidzące z rozpaczy, puste oczy, wzniesione ku drewnianemu ołtarzykowi, i skurcz żałosny zsiniałych warg…
Miłość, jak błyskawica, zamigotała w niej i wzniosła się aż do granicy radosnego zachwytu. Matka uderzyła w dłonie i wydała z piersi krzyk ku niemu, patrząc się na tę tajemną modlitwę.
Strudzone jej ciało nie było już sobą, — nędzą — nicością, — lecz przeistoczyło się w substancyę inną, która była samym duchem.
Nie czuła ani znoju, ani bólu, ani wspomnień. Stała się zdrowa i zdolna do biegu, jak sarna
Strona:PL Sen o szpadzie i sen o chlebie 120.jpg
Ta strona została skorygowana.