od świtu. Przed południem trafiła się przy drodze wielka, stara karczma, zaszedł tedy do niej dla wypoczynku. Na pytanie, coby zjeść można, odpowiedziano mu, że niema nic innego prócz bułek i piwa. Kazał sobie przynieść pięć bułek i kwartę piwa. Bułki były stare i twarde, jak rzemień, a piwo nosiło pseudonim »drozdowskiego« prawdopodobnie dla tej racji, że miało smak kwaśnego soporu z ogórków, a temperaturę kałuży na gościńcu w dzień upalny. Jędrek wyjął z tornistra osełkę masła, zawiniętą w czystą szmatę, krajał bułki nożykiem, smarował je masłem, zapijał »drozdowskiem« i spoczywał w chłodzie izby. Naprzeciwko niego siedziała gospodyni. Z za balasów szynkwasu widać było tylko jej tłustą, czy obrzękłą twarz, podwiązaną chustkami. Złe oczy tej baby świeciły się, jak węgle i badawczo w podróżnego wpijały.
— Skądże to kawaler? — rzekła nareszcie — wolno spytać?...
— Zdaleka, moja pani — rzekł Radek, nie kontent wcale z indagacji.
Szynkarka przysunęła sobie lepiej rynkę z duszoną kiełbasą, odetchnęła gniewnie i rzekła:
— Zdaleka? Uczyń i sam idzie piechtą? Cóż to znowu za moda!
Jędrek zaczerwienił się i zmieszał niepomału.
— Idę — rzekł — do Klerykowa. Skończyłem cztery klasy w Pyrzogłowach, a teraz chcę się dostać jako do piątej...
— Widzicie... A i cóż to rodzice nie mogli odesłać kuniamy, nie żeby zaś piechotą rypać tyli świat? Przecie od nas do Pyrzogłowów, — a bo ja wiem, —
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.