stół, na książki, na samego belfra, wreszcie na malowane żyrafy i nosorożce. Ostatnie zaciekawiły go wkrótce tak bardzo, że patrzał na nie bez ruchu, jak cielę na malowane wrota.
— A i cóż toto za koń taki, mój Jezus kochany, — myślał, ogarnięty przez wszechmocny podziw. — Chylośna to szyja u takiego gada...
Rozpalona ciekawość podniecała go do przewrócenia stronicy i objęcia sekretnem wejrzeniem tego, co mieszczą karty następujące. Wypatrzył wreszcie chwilę, kiedy Kawka, spacerując, plecami był do niego zwrócony, naślinił mocno palec i odwrócił cicho grubą kartę. Stał na niej duży tygrys z ognistemi ślepiami.
— Chy, to ci kot! — krzyknął chłopak, zapominając o wszystkiem.
— To nie kot. Takie zwierzę nazywa się tygrys, — rzekł Paluszkiewicz, nie przerywając swego mamrotania.
Teraz Jędrek, zaabsorbowany całkowicie, odkładał kartę za kartą aż do zmroku. Wtedy dopiero Paluszkiewicz wypuścił go z mieszkania, obdarzywszy bardzo smacznem ciastkiem. Prosięta istotnie wlazły w kartofle. Za powrotem do domu mały badacz fauny obcokrajowej, wskutek nieścisłego strzeżenia okazów swojskiej, dostał od matki siarczyście po karku. Ani ta kara, ani daleko sroższe, a spadające z fornalskiej ręki ojca, nie wpłynęły jednak na poprawę obyczajów młodzieńca. Zbiesił się całkiem. Skoro tylko nadarzyła się chwila, rwał cichaczem do byłego studenta na ciastka, na wykradanie mu z przed nosa tytoniu i na oglądanie malowideł. Ostatnie rozwinęło się w nim niebawem
Strona:PL Stefan Żeromski - Syzyfowe prace.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.