Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/20

Ta strona została przepisana.

— Za twoje zdrowie, synu! Oby ci się wiodło!
— Dziękuję ci, wielebny ojcze! — odrzekł grzecznie de Cronstillac, trącając się z nim szklanicą. — Ale proszę cię także, wypij zdrowie i mojej przyszłej — to będzie dla mnie dobry znak!
— Pańskiej przyszłej... jakto? — spytał zdumiony proboszcz, który już na okręcie słyszał coś niecoś o pomyśle gaskończyka, ale nie brał tego na serjo. — O kim pan mówi?!
— Ano, o Sinobrodej, ojcze duchowny.
Zdumienie misjonarza podwoiło się.
— Co takiego?... żarty hyba... choć już coś o tem słyszałem... Doprawdy, uważałem pańskich rodaków za dowcipniejszych — dodał o. Griffon z kłopotliwym uśmiechem.
— Ależ nigdy jeszcze nie brałem równie poważnie tego, co mówię, księżę proboszczu. W dodatku, złożyłem jeszcze na pokładzie „jednorożca“ przysięgę i teraz...
De Cronstillac mówił z taką powagę, że duchowny, który właśnie zabierał się do wychylenia szklanki wina, odstawił ją szybko i wytrzeszczył na gościa zdumionemi, pełnemi niedowierzania oczyma. Dotychczas sądził, że gaskończyk kpi sobie, albo też, stałym obyczajem swych rodaków, usiłuje zaimponować bezczelnemi przechwałkami.
— Jakto, mój synu?... — spytał. — Więc rzeczywiście traktujesz ten pomysł na serjo?... Ależ to czysta warjacja, ależ...
— Wybacz wielebny ojcze, że ci przerwę, ale zwróć uwagę, że stoi przed tobą człowiek, który wszystkiego już próbował, z rożnem powodzeniem, lecz w ostatecznym wyniku nic mu się nie powiodło i teraz znalazł się w tym dzikim kraju goły, jak bizun. Tymczasem słyszę o Sinobrodej, że jest bogata, jak wszyscy djabli... mogę posiąść wiele, a nie mam nic do stracenia...
— Posłuchaj mnie tedy, synu... Słuchałem spowiedzi poprzedniego gubernatora tej wyspy, pana de Cronosol — urzędnik ten, po śmierci, czy też zniknięciu trzeciego mał-