Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/55

Ta strona została przepisana.

dostrzegł przy blasku gwiazd piękny basen z białego marmuru, ukryty w gęstwinie. Rozsunął ostrożnie gałęzie i trzcinę i ukrył się tuż przy basenie.
Opuściliśmy naszego gaskończyka w chwili, gdy w sercu jego zbudziła się miłość. Pełen niepokoju i słodkich nadziei, wyczekiwał z niecierpliwością chwili, gdy Sinobroda spełni swe przyrzeczenie i poda swe warunki. Wreszcie, gdy już zbliżał się wieczór, przyszła doń Miretta, zawiadamiając go, że jej pani czeka nań z wieczerzą. De Cronstillac pośpieszył tam natychmiast; jadł sam ma sam z wdówką, bo karaiba tym razem nie było. Angelika była zamyślona i małomówna.
— Co pani jest? — spytał gaskończyk.
— Nie wiem... mam jakieś dziwne przeczucia... Może pan mnie jakoś zabawi...
— Jakimże sposobem, jeżeli ja sam cierpię? Jeżeli mnie żre zgryzota, trudno, żebym zrobił z siebie błazna!
Gaskończyk mówił z takim smutkiem i goryczą, że Angelice zrobiło się przykro na myśl, że istotnie zrobiła z tego człowieka błazna. Szybko podniosła się i rzekła:
— No, chodźmy stąd... przejdziemy się po ogrodzie i porozmawiamy... Może Youmalë nadejdzie... Nie wiem, dlaczego, ale czuję jakiś dziwny lęk...
Gaskończyk podał jej ramię i zeszli po marmurowych schodach do ogrodu.
— Pani... — zaczął nieśmiało de Cronstillac — miała mi pani dać pewne wyjaśnienia...
— Wybacz mi pan... ale to wszystko było tylko żartem... Wybacz, że zachciało mi się zabawiać twoim kosztem.... pozwól mi pan tylko, że oferuję panu na pamiątkę tych kilka djamentów, które pan musiał zauważyć zapewne...
Gaskończyk nawet nie okazał zdziwienia; pomyślał nawet, że może to i najlepsze rozwiązanie całej tej dziwacznej przygody.
— Pani — rzekł dumnie — jutro z samego rana wy-