Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/8

Ta strona została przepisana.

W chwili, której zaczyna się nasza opowieść, misjonarz ten gawędził z kapitanem „Jednorożca“, stojąc na tylnym pokładzie statku. Morze silnie miotało żaglowcem, ksiądz przecież z łatwością zachowywał równowagę — odrazu można było poznać, że nie jest to jego pierwsza podróż morska. Kapitan Daniels był to stary wilk morski — świetny marynarz, ale równie dobry pijak; jak tylko wyprowadził okręt na pełne morze, składał kierownictwo nim w ręce swych podwładnych i zabierał się do kielicha; trzeźwiał jedynie na widok burzy.
W trakcie rozmowy tej zapadła noc; o. Griffon z prawdziwem ukontentowaniem wciągnął zapach wieczerzy, którą właśnie podawano. Cała załoga wraz z pasażerami zasiadła do stołu; kapitan zmówił modlitwę.
Ledwie skończył, drzwi wielkiej kajuty otworzyły się z trzaskiem i rozległy się słowa:
— Spodziewam się, kochany kapitanie, że znajdzie się jeszcze miejsce dla kawalera de Cronstillac?
Wszyscy biesiadnicy zwrócili zdumione spojrzenia ku drzwiom, czekając, co powie kapitan, ten jednak zdumiał się najbardziej ze wszystkich i przerażone oczy wybałuszył na niespodzianego pasażera.
— Coś pan za jeden... nie znam pana... skąd się pan tu wziął, do djabła?
— Gdybym nie zaspokoił pańskiej usprawiedliwionej ciekawości, nie byłbym godzien nosić szlachetnego nazwiska de Cronstillac. Sądzę, że to wyjaśnienie powinno panu wystarczyć; teraz może mnie pan zaprosić do stołu... Nie potrzebuje pan powtarzać zaproszenia dwa razy, bo zdycham z głodu... to też, nie czekając na wyznaczenie mi miejsca, wślizgnę się jakoś pomiędzy tych dwóch czcigodnych obywateli, skurczywszy się tak, aby nikomu nie zawadzać...
I w mgnieniu oka wsunął się między dwóch biesiadników i, nim ktokolwiek zdołał się zorjentować, zeskomoto-