Strona:PL Sue - Awanturnik.djvu/9

Ta strona została przepisana.

wał szklankę jednego, sztuciec drugiego, oraz talerz siedzącego naprzeciwko.
Był to drab chudy, wysoki, lat trzydziestu kilku, o kruczo-czarnych włosach i zaroście; twarz miał kościstą i ogorzałą. Miał na sobie stary frak, z którego, zdaje się, był wielce dumny, niegdyś zielony, i, równie wypłowiałe, spodnie; głowę okrywał mu szary kapelusz filcowy, u boku zaś wlókł na starych rapciach potężnej długości rożen.
Musimy już teraz powiedzieć słów kilka o dotychczasowem jego życiu, burzliwem, jak życie wszystkich jego, włóczących się po całej Francji, współbraci; pochodził bowiem z ubogiej rodzimy gaskońskiej, szczycącej się dość niepewnem szlachectwem i w bardzo młodym wieku przybył do Paryża, szukać tam szczęścia. Zdążył już być podoficerem wojska królewskiego, profesorem akademji fechtunku, właścicielem łaźni, a nawet zwyczajnym handlarzem starzyzny. Kilkakrotnie stwierdzał wobec odnośnych władz, że jest heretykiem-hugonotem i pragnie przejść na łono Kościoła Katolickiego, kilkakrotnie też zgarniając pięćdziesiąt talarów, które wypłacano nawróconym na łono prawdziwej wiary. Jednakże szachrajstwo wyszło na jaw i pomysłowego gaskończyka, po daniu mu tęgiej chłosty, zapakowano do więzienia, skąd jednak prędko umknął, poczem przylepił sobie na oko ogromny plaster, zmieniający jego rysy do niepoznania i został naganiaczem w domu gry, któremu też dostarczył licznych ofiar. Trwało to dość długo, aż razu pewnego zabił w pojedynku jakiegoś podobnego sobie hultaja; ponieważ prawa królewskie srodze karały po jedynkowiczów, dzielny trębacz musiał uciekać. Tym razem postanowił szukać szczęścia w Indjach Zachodnich i w tym celu przedarł się do Rochelli, utrzymującej żywe stosunki z tym burzliwym krajem. Że zaś nie miał ani grosza przy duszy, ani paszportu, nieprędkoby zapewne ujrzał ziemie karaibów, gdyby nie znajomość z pewnym bednarzem, który zaopatrywał odpływające okręty w wodę do picia. Przedsiębiorca ten