Strona:PL Sue - Nowele.pdf/24

Ta strona została uwierzytelniona.

zrozumieliśmy od razu, bez słów, że przedewszystkiem komendant nie powinien nic wiedzieć o tem spotkaniu. Na pozór też raczej na nieprzyjaznej stopie żyłem z Tilmontem. Tak się ów kapitan nazywał.
Tilmont miał ze sobą starego marynarza, imieniem Jolivet, któremu ślepo ufał, bo od dwudziestu lat razem żeglowali po morzu. Ułożyliśmy tedy między sobą, co czynić należy, a w ośm dni po ucieczce Dubreuila sprawa wzięła pomyślny obrót.
Owego dnia zrana jednoręki zawezwał mnie do swej kajuty. Twarz jego promieniała zadowoleniem, był świetnie wystrojony i nadymał się chełpliwie, trąc ręką brodę i prostując się, jakby chciał sobie krzyże przełamać, a nie mnie powitać.
— Kapitanie — rzekł — zapuściłeś się ze mną w niebezpieczną grę i przegrałeś ją. Tem gorzej dla ciebie, bądź na drugi raz ostrożniejszym w wyborze powierników.
— Jakto? zapytałem bez najmniejszego zmieszania.
— To znaczy — odparł niedbale, otrzepując z kurzu swój kołnierz — że miałeś uciec jutro lub w tych dniach otworem wydrążonym w ścianie kadłuba okrętowego, po lewej stronie okrętu. Niejaki Jolivet wydrążył ten otwór, dałeś mu dziesięć luidorów, by ci dopomógł, odemnie zaś żądał on piętnaście gwinei, by mi ten plan