Strona:PL Sue - Nowele.pdf/58

Ta strona została uwierzytelniona.

już na piętnaście mil od tego miasta, gdy wypadek, który się wydarzył jednemu z ludzi, niosących mój palankin, zmusił mnie zatrzymać się w wiosce Tschina-Marmelong. Znów podobnie dziwaczne nazwisko, ale w Indyach wszystkie są takie. Miałem ze sobą jednego z oficerów, imieniem Duclos. Był to bardzo zacny człowiek, który miał tylko jedną wadę; oto lubiał zawsze rano wiedzieć, jak ma spędzić dzień cały i popadał w rozpacz, jeżeli nieprzewidziane zdarzenie burzyło znienacka plan poprzód ułożony. W braku takich niespodziewanych wypadków ja sam brałem na siebie zadanie niweczenia jego planów, bo nic mnie tak bardzo nie bawiło, jak jego gniew i narzekania, a pojmujesz dobrze, że człowiek w drodze szuka rozrywek.
Gdy Duclos ukończył już swe skargi z powodu przeszkody, która nas zatrzymała w ogrzewalni wiejskiej, rzekł do mnie:
— Nareszcie możemy tu zostać w spokoju do jutra. Cóż więc czynić będziemy? Lubię bowiem z góry wiedzieć, na co być przygotowanym.
Było to jego ulubione wyrażenie.
— Ależ, odparłem mu, to, co możemy uczynić najlepszego, jest zjeść wieczerzę, ułożyć się wygodnie i szukać snu, jeżeli nam komary pozwolą.
— Wybornie — odpowiedział poczciwiec — lubię bowiem z góry wiedzieć, na co być przygotowanym. Pójdę tedy przed wieczerzą nieco na