Strona:PL Sue - Nowele.pdf/89

Ta strona została uwierzytelniona.

dwóch mężczyzn opuściło Bordeaux, zdążając ku poblizkiemu laskowi Barret. Nie mieli oni na sobie płaszczów żołnierskich, ni tarcz, pancerzy, ani też długich sztyletów u boku, niezbędnych w owym czasie do wojennego rynsztunku, a jednak rusznice o długich, ołowianych lufach, w które się zaopatrzyli, wskazywały dobitnie, że celem ich wycieczki nie jest zwykła przechadzka.
Czas jakiś stali w milczeniu, ukryci w zaroślach, przez które wiodła droga do miasta, i spoglądali ku niej z niecierpliwością, aż wreszcie jeden z nich przerwał milczenie:
— Nic jeszcze nie widać — wykrzyknął, miotając dzikie przekleństwo — a oto ósma wybiła na kościele św. Andrzeja. Czy możesz sobie wytłómaczyć to spóźnienie, Bertrandzie?
— Wiesz co, Maurycy? — odparł drugi towarzysz, który wydawał się mniej zdeterminowany — jeżelibyś mnie chciał posłuchać, zaniechalibyśmy naszego przedsięwzięcia. Prawdopodobnie pomyliłeś się co do dnia i nasza wyprawa jest chybioną.
— Chybiona, powiadasz? Nie, zanadto jestem pewnym swego. Czyż nie jesteśmy w połowie sierpnia i czy nie jest to pora, o której regularnie przeor św. Dominika wyjeżdża pobierać dziesięciny? Stary ten mnich bogaty i czeka nas piękna zdobycz.