Strona:PL Sue - Nowele.pdf/91

Ta strona została uwierzytelniona.

I w istocie, ledwie tych słów domówił, obłok kurzu podniósł się zdala, a rozchodząc się zwolna odsłonił powóz przeora klasztoru św. Dominika, który się zbliżał ciągniony leniwie przez cztery silne muły. Po drugiej zaś stronie drogi stąpał z trudnością starzec o siwej brodzie w łachmanach, dźwigając wór żebraczy, powóz przeora zasłaniał go całkowicie.
W tej właśnie chwili, gdy podróżni dosięgli końca lasu, Maurycy trącił łokciem towarzysza.
— Teraz baczność — rzekł cicho, opatrując broń — ja biorę na siebie pocztyliona, ty celuj do lokaja. Gdy tych dwóch sprzątniemy, wszystko pójdzie, jak z płatka. Baczność, pal!
I zarazem sam wykonał komendę, lecz proch spalił mu się na panewce, a rusznica nie wypaliła. Bertrand otarł zimny pot z czoła i strzelił odwróciwszy głowę. Kula świsnęła gwałtownie, a o ich uszy odbił się głuchy jęk. Maurycy rzucił się na drogę. Bertrand podążył za nim machinalnie, ale powóz przeora już był daleko. Huk strzału, przerażając muły, przyspieszył jeszcze ich krok.
— Przekleństwo! — wykrzyknął Maurycy — chybiliśmy ich. Lecz kogoż trafiłeś? Zdawało mi się, że słyszałem coś, jakby...
I w tejże chwili dostrzegł o kilka kroków