Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

aktor grający Birbanckiego zacznie przybierać pozy Mickiewicza z pomnika i cierpieć za naród; no a pan Jowialski!!... Tylko patrzeć, a ujrzymy go w nowej inscenizacji; już ją przeczuwam... Przed podniesieniem kurtyny, słychać za sceną huk armat, muzyka gra Grzmią pod Stoczkiem..., które przechodzi niepostrzeżenie w Z dymem pożarów..., potem widać pantominę, Ludmir i Wiktor zrzucają w zaroślach mundury i wdziewają stroje cywilne... no i komedja się zaczyna... A sam Jowialski — wciąż w duchu tej interpretacji — w białym żupanie prążkowanym czarno, tak aby robił wrażenie szkieletu, z trupią głową, będzie z kościanych szczęk wyrzucał drewnianym głosem swoje powiastki i przysłowia. Już to widzę, bez cienia żartu. Bo i czemuż nie miałby ambitny reżyser pokusić się o tę inscenizację, skoro wyczyta w komentarzu, że ta sztuka była zawsze fałszywie grana i że „pierwsze jej należyte wystawienie będzie premjerą w całem tego słowa znaczeniu”. „Należyte”, znaczy tutaj na ponuro, na krwawo.
Niechże to wytłumaczy, dlaczego trzeba bronić Fredry, bronić go w imię zdrowego sensu, który mu był tak drogi, i w imię wesołości, którą, wbrew wszystkiemu, ten melancholik w życiu prywatnem jakimś cudem z piórem w ręku zachował. Z tej przyczyny trzeba się zająć jego stosunkiem do powstania listopadowego. Z pewnością nie robiłbym tego sam z siebie: uważałbym conajmniej za nietaktowne i śmieszne przyciskać do muru człowieka, który marzł pod Moskwą, przebył Berezynę, bił się pod Lipskiem i licho wie gdzie, człowieka w którym zbudziło się później powołanie poety i który dopiero co wynosił w sobie Śluby panieńskie — tego człowieka pytać o rachunek czemu w danym momencie po-