Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 058.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Oni się tu przódy schronili, to mają przed nami pierwszeństwo.
Znowu łysnęło — już wyraźniej. Oboje się przeżegnali, a pasterka, schylona, poczęła drżeć wiotkiem ciałem, jako ta młoda koralina w wietrze.
— Boisz sie? — spytał ją ztkliwionym głosem.
— Nie... nie boję sie przy tobie... — odrzekła, dygocąc jeszcze.
Otoczył ją ramieniem nieśmiało.
— Chciałabyś przy mnie być... tak zawdy...
Głos mu drżał wzruszeniem serca, rozechwianego burzą i uczuciem.
— Nie powiesz mi....?
Skinęła jeno głową i przychyliła się ku niemu.
Wzruszeniem opowici, milczeli, czując dygot serc swoich przy sobie. Widzieli się jakoby w chałupie — bezpieczni. Gdzieś tam daleko idzie burza — gdzieś tam daleko grzmi... Serca się tłuką — czują wzajemnie ich młoty — lecz chyba nie z zalęku.
— Radaś mi choć troszkę?
— Coż sie pytasz... przecie wiesz..
Szeptają bardzo cicho — myśli się same słyszą.
— Haźbieś...
— Co, Józuś...
Pieszczą się imionami swemi, muskają się niemi po sercach, niby miękkiemi piórkami. Wreszcie słowa wydają im się nijakie i zbędne — więc milczą, przytuleni do siebie, objęci szczęściem, jako powietrzem pachnącem.