Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 086.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

czarna, nawet obrzeża nie różniły się od środka. Jedno powietrzne oddalenie łagodziło tę jej czarność i szarością ją, jako przesłoną lekką, zawłóczyło.
Wojtuś przypatrzył się jej ciekawie i, co jakąś chwilę czem inszem pobawił oczy, znowu ku niej powracał. Niepokoił go jej wyraz. Bo żeby choć łyskało się w niej, abo grzmiało...
Burzę on już niejedną przebył. I trudno chyba o gorszą biedę, jaka mu się przydarzyła przed kilku rokami. Pasł woły na odległej polanie. Na noc miał woły zostawić, a sam do domu przyjść. Skoro je pod wieczór do koszara zawierał, usłyszał w chmurach od zachodu pomruki głuche. Nie zważał na to i poszedł — zdawało mu się, że zejdzie z gór, nim się chmury oddalne przywleką. Ale burza krokami milowymi stąpa. Zastała go jeszcze na wierchach. I przyniosła z sobą taką noc, że ani ziemi pod stopami uznać. Wojtuś też drogę stracił i szedł instynktem przez ubocz. Co sie łysnęło, to parę kroków stąpił. Zresztą szedł po omacku, na domysł. Pierony biły co chwila — ogień się suł przeraźny — raz jedlę roztrzaskało blizko — widziało mu się, że nie ujdzie żyw. Zmówił wszystkie pacierze, jakie umiał — wreszcie zdrętwiał doznaku i szedł na ślepo — bez pamięci. Kielo razy przepadł przez łomy, stoczył się — ani zrachować. Osatał się dopiero, gdy równinę uczuł pod nogami. Burza też mijała. W brza-