Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 113.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i z udaną gotowością wartko przed nim szła...
Stojący zblizka cofali się na bok
i prowadzili ich oczyma,
szepcząc między sobą.
Michał się już nie nawinął.
Minęli gromadę,
i szli w milczeniu po trawniku
wśród lasu wonnych kóp.

Franek, zapamiętały w gniewie i wściekłości,
chciał ją zrazu pokarać dotkliwie obelgą,
ale, nim w myślach słów wyszukał,
już gniew zmalał w sercu,
i słowa one stały się za ostre.
Dobierał inszych, a tymczasem
złość go omijała.
Miał też czas, idąc przy niej, zauważyć przestrach
i drżenie ptasie w jej cichej postaci.
Chwiała się wiotkiem ciałem, jak gibrzyna leśna,
z której wiatr obrywa kwiecie i otrząsa puch.
To go powoli rozbrajało.
Długo ważył słowa,
i tak w milczeniu doszli razem do ostatnich kóp.
— Powiedz mi — ozwał się Franek z surowością wielką —
powiedz mi, ale tak szczerze,
dlaczego tańcowałaś z tym człekiem niemrawym?

Podniesła ku niemu oczy, od których śnieg taje,
i odrzekła po cichu: — Bo ciebie nie było...