Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 117.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i patrzyła z po za niej, jak łaska z za strzechy.
Widziała, że już niema znikąd zagrożenia.
Milczała jednak, idąc przy nim,
jak strapienie ciche;
dopiero kiedy doszli do ostatniej kopy,
siadła na sianie, założyła ręce
i poczęła z surowością:
— Teraz ty mi powiedz...
Powiedz mi, ale tak szczerze,
dlaczegoś nie dotrzymał przyrzeczenia swego?
Pamiętasz, jakeś obiecował święcie?
Miałeś zaraz nazajutrz starać sie o wypłat...
Ja cie nie przynaglała,
sameś sie wyrychlił.
A potem, co cię opętało złego,
żeś uciekł ze wsi od ludzi, jak dzik?
Czemuś nie przyszedł, nie powiedział
ani nie dał znać?
To ja nie godna, by słowo od ciebie usłyszeć?

I, nie czekając co powie, mówiła:
— Wiesz ty, mogłabych umrzeć z turbacyi,
ani byś o tem nie był wiedział.
I jak miałeś sumienie tak mnie poostawić,
w takiej niepewności i trwodze?
Musiałach sie od ludzi inszych dowiadować.
A myślisz, że mi miło było, jak mnie żałowali!
Abo jeszcze i gorzej, bo sie śmiali ze mnie,
że za płanetnika wyjdę. Powiadali ludzie,